Osiągnąć coś wielkiego – czyli właściwie co?
Ostatnio nachodzi mnie bardzo wiele życiowych refleksji. Nie wiem, czy to za sprawą ciążowych hormonów, czy dlatego, że w tym roku czeka mnie zmiana kodu w wieku 😉 Analizuję tematy, które kiedyś były mi zupełnie obce, a nawet, jeśli nie były, dochodziłam przy nich do zupełnie innych wniosków.
Zawsze byłam ambitna, chciałam dużo osiągnąć, marzyłam o 'górach złota’, nagrodach, blichtrze i splendorze. A może bardziej po ludzku – osiąganiu dużych sukcesów w pracy i wyjątkowo udanym życiu osobistym. Chciałam osiągnąć coś ekstra, sama chyba nie wiedziałam co, wiedziałam jedno – przeciętność – to nie dla mnie.
Gdzieś po drodze skończyłam dwa kierunki studiów, rozwijałam się, podejmowałam różne prace (choć dopiero wtedy, kiedy musiałam, bo przy tej ambicji trochę ze mnie leniuszek :)). Im dalej byłam na drodze do osiągnięcia swoich celów, tym bardziej te cele były niejasne i rozmyte. Sama nie wiem, dlaczego. Jakby straciły sens. Z wykształcenia jestem biotechnologiem – i przysięgam, że jakbym mogła, to przy wyborze tego kierunku studiów dzisiejsza ja strzeliłaby tamtejszej ja w pysk! Bo ten kierunek przyszłościowo brzmi tylko w nazwie, bardzo niewiele osób z mojego roku pracuje w zawodzie, i są to głównie osoby, które pracują na uczelni. A nie tego dla siebie chciałam. Zabrakło mi pasji i chęci. Jestem też pełnoprawnym nauczycielem języka angielskiego – i tutaj sprawdzałam się naprawdę dobrze. Żeby jednak w tej dziedzinie osiągnąć to, co chciałam, musiałabym założyć własną, niebylejaką szkołę językową, których w Szczecinie jest jakieś czterdzieści dwa tysiące 😉 Zabrakło mi odwagi i determinacji. Wizja sukcesów rozmyła się i rozbiła o przysłowiowy kant dupy.
Nadszedł kolejny międzyczas. Zaszłam w ciążę. Urodziłam dziecko. Wyszłam za mąż. Teraz znów oczekuję dziecka. I bum! Wizja mi się rozjaśniła. Bo zdałam sobie sprawę, że coś wielkiego osiągam każdego dnia. Brzmi to jak największy banał, ale tak właśnie jest. Ktoś może powiedzieć, że to mózgowy budyń 'nigdy niespełnionej kobiety’, pewnie kiedyś sama bym tak pomyślała. Ale dopiero mając rodzinę i dom poczułam się naprawdę szczęśliwa i spełniona. A teraz, wizja posiadania dwójki dzieci – to jest moje WOW, na które zawsze czekałam. Przeciętna rodzina dwa plus dwa. Przeciętna mama z nieuczesanymi włosami, w przeciętnych legginsach z przeciętną plamą po jogurcie dziecka na kolanie. Nieprzeciętnie zadowolona z tego, na jakie tory pokierowało ją życie.
Jeśli, tak jak ja, miałaś wielkie plany i wielkie marzenia, a teraz masz wrażenie, że jesteś stracona dla świata, natychmiast przestań tak myśleć! Rodzina to coś naprawdę wielkiego. A dzieci to największe marzenie, jakie można zrealizować, to jak lepienie z bezkształtnej masy, które czasem wydaje się bez sensu, ale efekt końcowy tych naszych starań powala na kolana!
Dzieci kiedyś wyfruną z domu, nawet, jeśli będzie ich dziesięcioro. Zajmą się osiąganiem czegoś wielkiego, tak jak niegdyś my. To nie znaczy, że wtedy nasze życie się skończy, Wtedy pojawi się nowa wizja, na którą nigdy, przenigdy nie jest za późno! Ja się zrealizuję, wiem to, najpierw w domu, przy mężu i dzieciach, tylu, ile Bóg da (ale, no dobra, na razie niech zostanie ta dwójka). A później znów coś przyjdzie mi do głowy i wyznaczy nowe cele i pragnienia, do których będę dążyć z największym zaangażowaniem. Z takim samym entuzjazmem będę co roku planować święta dla mojego największego życiowego osiągnięcia – rodziny – i będę wydawać grubą kasę, żeby sprawić jak największą frajdę prezentami dla swojej córki, drugiego i może kolejnego dziecka. Później też ich chłopaków, dziewczyn, narzeczonych, żon i mężów. A później dzieci. Moich wnuków. I patrząc na tę całą głośną gromadkę przy moim stole będę miała uczucie, że osiągnęłam coś największego i najważniejszego. I niech teraz ktoś mi powie, że jestem nudna i stracona dla świata! Ha! W życiu!
A teraz kilka słów o blogowaniu – jeśli nie interesuje Cię, jak do tego podchodzę, możesz od razu pominąć ten fragment 🙂 Zaczynając pisać bloga też miałam zamiar rozwinąć go i stać się jedną z tych TOP. Z biegiem czasu zaczęłam poznawać blogosferę i zauważać, na czym to wszystko polega. Pisanie jest fajne. Jeśli ktoś Cię czyta, to już w ogóle jest ekstra. Jak zarabiasz cokolwiek na swoich wypocinach, to już poziom ekspert, a przynajmniej junior-ekspert. Jedno w blogosferze jest pewne. WSZYSTKO już zostało powiedziane (napisane). Na jeden temat znajdziemy sześćset pięćdziesiąt wpisów. Wiesz, jak trudno się przebić? MA-SA-KRYCZNIE. Osiągnąć coś wielkiego? Prawie niemożliwe. Już prawie kończyłam z blogowaniem, bo spadające statystyki, bo brak rozwoju i zainteresowania ze strony reklamodawców, bo nie było wielkiego wow. A potem trafiłam na tekst najpopularniejszej (co ważne – kiedyś) blogerki parentingowej. A, co mi tam, ten tekst. I ona tam tak ładnie i mądrze napisała, że przecież po co stawać do wyścigu szczurów, w którym i tak nie ma się szansy wygrać. I tu wcale nie chodzi o wielką determinację i bycie fajnym. Tu chodzi, tak zwyczajnie, o wielką kasę. Bo żeby wyciągnąć, trzeba włożyć. Dużo włożyć. A ja wkładać nie chcę i nie zamierzam, i tu nasunęło mi się pytanie – 'czego Ty właściwie oczekujesz od tego bloga, babo? Kasy? Sławy? Poklasku?’ No kurde przecież, że nie. Chcę, żeby ktoś mnie czytał i czasem dał znak, że czyta, lubi i docenia to, co robię. Wczoraj usłyszałam bardzo miłe słowa, od kogoś z branży, że mój blog ma duszę, i wiesz, jak to uskrzydla? Bo ja tu naprawdę z serca piszę. Do Ciebie! Nie musisz mnie czytać, a to, że chcesz, to dla mnie bardzo miłe! A jak nie chcesz, to nie czytaj, nie obrażę się i nie będę straszyć w nocy, nie będę też płacić za fanów, najwyżej będzie czytała mnie tylko mama i teściowa 😉 Aaa i jeszcze jedno. Lajfstajl się nie sprzedaje. Sama rzadko czytam wpisy lajfstajlowe (takie jak ten ;)). Nie mam na to czasu. Żeby wpis, a tym samym blog, był poczytny i chwytliwy, naprawdę trzeba się OSTRO narobić. W blogowaniu osiągnąć coś wielkiego – to pojęcie bardzo względne. Dla jednych to współprace za kasę, dla innych dostawanie darmowych gadżetów, dla innych jeszcze coś innego. Ja osiągnęłam ten punkt, w którym jestem zadowolona i nie mam parcia ani na to, żeby to wszystko zamykać w cholerę, ani na to, żeby szybować w górę 😉 To dla mnie coś wielkiego.
Chyba nigdy się tak nie rozpisałam! Jeśli wytrwałaś/wytrwałeś do końca, to chapeau bas! A teraz zmykaj, osiągać coś wielkiego, tak jak ja! 🙂 Możesz też obejrzeć kilka fotek z naszego zimowego wyjazdu 🙂